Aborygenka
Witam! :-) Dzisiaj chciałabym opowiedzieć historię powstania tego zdjęcia.
18.03.2014- drugi dzień czwartego etapu mojej podróży po Australii. Darwin, Terytorium Północne.
Już w momencie gdy koła samolotu zbliżały się do płyty lotniska w Darwin, poczułam, że to miejsce jest wyjątkowe! I się nie myliłam. Moim pierwszym krokom na Terytorium Północnym towarzyszył rój natrętnych much, ciężkie i gorące powietrze oraz woń gnijącej roślinności. Może i nie brzmi to zachęcająco, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a serce zaczęło bić szybciej. Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu. Po raz pierwszy doświadczałam klimatu tropikalnego.
Dookoła było mnóstwo zieleni. Idąc chodnikiem można było potykać się o kokosy spadające z rosnących wszędzie palm. No i Aborygeni!!! Dotychczas nie miałam wielu okazji by ich zobaczyć. Bardzo zależało mi na tym, by ich spotkać, poobserwować, nauczyć się czegoś więcej o ich kulturze. Dla mnie Australia to (oprócz wyjątkowej flory i fauny, piasku w różnych odcieniach czerwieni i Uluru) Aborygeni! Tylko pojawił się pewien problem- uświadomiłam sobie, że trochę się ich boję... No może nie był to lęk przed nimi, a bardziej przed tym jak moje próby nawiązania interakcji zostaną przez nich odebrane. Obawiałam się, że mogą odebrać mnie jako rasistkę i poczuć się urażeni tym, że moje zainteresowanie nimi wynika przede wszystkim z faktu, iż są przedstawicielami rdzennej ludności tego Kontynentu.
Tak więc postanowiłam na razie nie wychodzić z inicjatywą oraz nie robić im zdjęć ukradkiem. Dałam sobie czas na rozeznanie się w sytuacji i nieinwazyjne doświadczanie kultury tej niezwykłej ludności.
Okazało się, że mieszkałam w okolicy kilku ciekawych miejsc, które chciałabym zobaczyć. Zatem założyłam wygodne buty, butlę wody, jakąś przekąskę, (OCZYWIŚCIE) aparat i ruszyłam ku przygodzie! ;-) Po drodze mijałam wiele tablic z informacjami dotyczącymi historii Darwin oraz plemion Aborygenów zamieszkujących te obszary. Fotografowałam prawie wszystko: ruiny, budynki, ulice, malutkie kopce termitów, ptaki, motyle, rzeźby, pomniki, statki, kwiaty, drzewa... Nie wiem ile czasu minęło, ale zaczęło dopadać mnie zmęczenie więc zaczęłam spacerować w kierunku mojego lokum.
Szłam sobie wśród zieleni przeglądając zdjęcia na swoim aparacie, gdy nagle ktoś zawołał/zapytał czy mogę mu zrobić zdjęcie? Odwróciłam się i ujrzałam dwie Aborygenki siedzące na trawie. Jedna z nich się uśmiechnęła i powiedziała, że mam fajny aparat i chciałaby bym jej zrobiła zdjęcie. Nie mogłam uwierzyć w szczęście jakie mnie spotkało! Przecież o tym marzyłam! Powiedziałam, że z przyjemnością :-) Pstryknęłam fotkę. Ona podziękowała i zapytała się skąd jestem. Odpowiedziałam, że z Polski. Ona na to, że to daleko. Dodała jeszcze, że podoba jej się mój tatuaż. Zapytała czy to Feniks? Zamieniłyśmy kilka słów na ten temat po czym się pożegnałam i ruszyłam dalej w stronę "domu".
Dopiero jak usiadłam na łóżku w swoim pokoju, uświadomiłam sobie, że zrobiłam jej tylko jedno zdjęcie i nawet nie sprawdziłam jak wyszło :-/ Później bardzo żałowałam, że nie wykorzystałam tej okazji by zrobić jeszcze kilka innych ujęć. Pocieszałam siebie tym, że to był mój debiut w robieniu zdjęć nieznajomym na ulicy, sytuacja była zupełnie nieplanowana...
Efekt może i nie był idealny, ale jestem bardzo wdzięczna losowi za ten prezent. Mówi się, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. Faktycznie, później nie miałam już oporów w nawiązywaniu relacji z Aborygenami. Dzięki temu powróciłam do Polski z kilkunastoma zdjęciami rdzennych mieszkańców Australii. Już się nie mogę doczekać kolejnej podróży! :-)